17 grudnia w księgarnio-kawiarni Czerwony Atrament odbył się dwudziesty happening Broniewski.
Spotkaliśmy się w nowej, pięknej siedzibie Czerwonego Atramentu na Synagogalnej – polecamy!
Happening rozpoczął się z 15-to minutowym opóźnieniem, ponieważ reżyser (to znaczy ja) postanowił przenieść występ do innego, jeszcze pustego pomieszczenia.
Potem były zmagania ze sprzętem – audio działało, ale nijak nie udało się uruchomić projekcji, którą przygotował Piotr Bała. Były to (w zamyśle) fragmenty nagrania z happeningu w Czarnym Kocie z Janem Nowickim, Kasią Anzorge… Trudno. Nie pozwoliliśmy, żeby materia zwyciężyła nad duchem.
Krzysztof Wierzbicki, nasz dźwiękowiec włączył Broniewskiego śpiewającego piosenkę o niedoli proletariusza. Ten happening różnił się od poprzednich tym, że mało było w nim poezji – ot, zaledwie parę wierszy, śmiem twierdzić, że poza obrzydzonym przez szkoły w PRL-u Magnitogorskiem, nieznanej.
Aktorzy czytali krótkie, kilkudziesięciosekundowe wspomnienia o Broniewskim. Hłasko, Józef Czapski, Giedroyć, Woroszylski, Dąbrowska… Nieuporządkowane chronologicznie i tematycznie. Przeplatały się epizody dramatyczne i komediowe. Wspomnienie Słowa o Stalinie sąsiadowało z opowieściami o niezłomnej postawie poety w sowieckich więzieniach, dramat ojca rozpaczającego po śmierci córki Anki następował po pijackich epizodach, Broniewski recytujący nocami ukochanego Słowackiego i swoją poezję.
Broniewski demiurg porywający swoją poezją tłumy robotników, Broniewski który nie bał się wielbić Piłsudskiego i w sowieckiej Rosji i za czasów Bieruta, Broniewski pijący całą noc i rano wypływający daleko w morze… Chcieliśmy pokazać CZŁOWIEKA, nie upupiony przez PRL-owskie władze pomnik, nie zagłaskanego piewcę piękna ziemi Mazowieckiej i rodzinnego miasta, nie opluwanego wielokrotnie „za komunizm” poetę.
Poszliśmy – było nas może 30 – 40 osób pod pomnik. Była mgła. I były Jego wiersze, pełne poczucia krzywdy. Ulica Miła i Bar pod Zdechłym Psem i Biała karta – tragiczne rozliczenie z życiem.
Ale jak sacrum to i profanum. Tradycja. Piotr Bała podjął bohaterską próbę wdrapania się na oblodzone drzewo, które pozbawione dolnych konarów stawiało opór. Wspólnym wysiłkiem zgromadzonych, Piotr zaistniał na drzewie i mogliśmy wyrecytować wspólnie Kukułeczkę.
Po happeningu podszedł do mnie jeden z uczestników: „Jestem tu pierwszy raz. Jak za rok będziecie to robić, to zróbcie Jego treny”. Przyrzekłem.
Jak niebiosa pozwolą spotkamy się za rok 17 grudnia. Poświęćmy ten wieczór Jego wierszom napisanym po śmierci ukochanej córki.
W happeningu wzięli udział:
Hanna Chojnacka, Sylwia Krawiec, Piotr Bała, Szymon Cempura, Szymon Kołodziejczyk, gościnnie Krzysztof Mateusiak, który przyjechał z Warszawy, Krzysztof Wierzbicki – który wiernie od dwudziestu lat bierze udział w happeningach i niżej podpisany.
Marek Mokrowiecki
fot. Andrzej Mickiewicz